środa, 2 października 2013

Sekret

                                                                                                                 www.naturanazdrowie.pl

Wczoraj obejrzałam film o tajemniczym tytule"Sekret", który został nakręcony na podstawie wielce poczytnej książki pod tym samym tytułem. Kilka lat temu dane mi było ją przeczytać. Dotarłam wcześniej do wielu pozytywnych recenzji na jej temat, a osoba, od której ją pożyczyłam zachęciła mnie tekstem "Po przeczytaniu tej książki zmieniłam swoje podejście do życia. Musisz ją przeczytać, wtedy sama przekonasz się czym jest ten niezwykły Sekret!". Uległam i przeczytałam.

Owy Sekret nie jest niczym tajemnym ani czymś nowym. Wiemy o nim od dawna i korzystamy z niego bardziej lub mniej świadomie.
Sekret to nic innego jak pozytywne nastawienie do życia. Placebo. Każdy zna efekty działania placebo. Udowodnione jest naukowo, iż w wielu przypadkach podanie osobie uskarżającej się na niestworzone choroby zwykłej tabletki Aspiryny uśmierza wszelkie dolegliwości w przeciągu kilku minut. Wszystko tkwi w naszej głowie. Nastawienie do otaczającego nas świata jest bardzo istotne w przeróżnych aspektach życia. W zdrowiu, finansach, miłości czy w przyjaźni. Gdy znajdziemy się na zakręcie, nie możemy się poddać. Musimy walczyć do końca. Z własnego doświadczenia wiem, iż najweselszy oddział w szpitalu, pełen optymistycznych ludzi to co dziwne - hematologia. W zeszłym roku bardzo się bałam konfrontacji z osobami chorującymi m.in.na białaczkę. Zupełnie niepotrzebnie. Poznałam tam ludzi pełnych ciepła i miłości, którzy nie podali się swej śmiertelnej chorobie, stawili jej czoła i wierzyli, że wygrają z nią walkę. W niektórych przypadkach pozytywne nastawienie pomaga w przezwyciężeniu choroby. Niektórzy mimo to przegrywają tę niesprawiedliwą walkę z nowotworem, ale czyż lepiej jest umierać będąc pogrążonym w depresji, poddając się, oskarżając cały świat o zesłanie na nas tego nieszczęścia, wyżywając się psychiczne na naszych najbliższych? Czy może lepiej mieć świadomość, że do końca jest nadzieja, że nic nie jest stracone, że uda nam się jeszcze pojechać w kolejne wakacje nad morze i posłuchać szumu fal, a gdy jednak przyjdzie ten ostateczny dzień to przyjąć go z godnością i uśmiechem na ustach, wierząc iż czeka nas lepsze życie po drugiej stronie?
Podobnie nastawienie ma znaczenie w kontaktach międzyludzkich. Dobro zawsze wraca. Po długim czasie, ale nie wolno w nie zwątpić. Cóż nam dadzą smutki i łzy gdy znowu coś się nie uda w pracy, w szkole, w związku z naszym partnerem? Pogłębi to tylko naszą rozpacz i zapędzi w jeszcze większy dołek. Myśląc pozytywnie, uśmiechając się szczerze do innych, przyciągniemy do siebie pozytywne i wartościowe osoby. Nie od razu, bo sekretna siła przyciągania nie działa od razu. Wcześniej możemy zostać wystawieni na wiele trudności życiowych, ale nie można się poddać. W żadnej kwestii. W końcu osiągniemy zamierzone cele. Czy będzie to domek w górach, sielskie życie z ukochanym mężczyzną u boku i gromadką dzieci, kariera w wielkim mieście i praca na 20 piętrze szklanego wieżowca - wszystko jest do osiągniecia i na wyciągnięcie ręki, tylko trzeba tę rękę po to szczęście wyciągnąć. Bez pracy nie ma kołaczy. Dlatego dążąc uparcie do wyznaczonych celów, kiedyś nam się uda. Po roku, dwóch, trzech, ale się uda. Nie można tego zapomnieć.

Książka zaleca stworzenie mapy celów. Polega ona na wycinaniu z gazet zdjęć przedstawiających nasze marzenia, powieszania ich na jakiejś korkowej tablicy i codziennym wpatrywaniu się w nie i wierze, że uda nam się je osiągnąć. Czy będzie to zdjęcie chudej modelki powieszone na lodówce, czy zdjęcie Statuy Wolności będące ucieleśnieniem naszych marzeń o wycieczce do Stanów czy cokolwiek innego o czym marzymy - nieważne. Powieśmy na niej wszystko to co chcemy osiągnąć i dążmy do tego uparcie.

Przypominał mi się dowcip, który kiedyś słyszałam.
Pewien mężczyzna chciał wygrać milion złotych. Codziennie modlił się do Boga "Panie Boże daj mi wygrać milion w totka. Panie Boże daj mi wygrać milion w totka." i tak codziennie przez rok. W końcu Pan Bóg nie wytrzymał i przemówił do niego "To puść baranie wreszcie ten kupon!" :)

Sami widzicie - nie możemy zdać się tylko na los, że ześle nam wszystko o czym marzymy i nasza droga przez życie będzie usłana różami. Szczęściu trzeba pomóc, ale ważna jest wiara w nasz cel, mobilizacja i pozytywne nastawienie. Nie dajmy sobie psuć humoru zaschniętej paście w tubce, gdy rano chcemy umyć zęby i nie mamy już czym (w drodze na uczelnię możemy kupić gumy do żucia :), nie dajmy sobie psuć humoru tym, że uciekł nam autobus (przyjedzie następny za chwilę), a co najważniejsze nie dajmy sobie psuć humoru innym ludziom, bo nie są warci naszej złości.
Tu przypomina mi się kolejny tekst, który uwielbiam - "nie przejmuj się nigdy drugim człowiekiem. I tak umrze" :)

"Sekret" nie mówi o niczym nowym, ale mimo to kierunkuje nas na pozytywne myślenie. Po obejrzeniu 1,5 godzinnego filmu, gdzie ciągle słyszymy, że jesteśmy najlepsi, że nie możemy się poddawać, że wszystko nam się uda, uśmiech sam maluje się na naszej twarzy. Dlatego mimo, iż nie wnosi nic nowego w nasze życie ani nic czego nie wiedzieliśmy wcześniej, to polecam przeczytać/obejrzeć "Sekret" na poprawę humoru. Nie jest to jednak pozycja dla niedowiarków i totalnych pesymistów, na których nawet tak duża dawka optymizmu, która jest zawarta w tym filmie nie podziała. Na nich trzeba poszukać innych sposobów :) Ale wszystkim pozostałym z czystym sumieniem polecam na odstresowanie i zwiększenie naszej wewnętrznej dawki optymizmu.

Charlotta

niedziela, 29 września 2013

Jak będę duża, to zostanę detektywem

Pozostał ostatni dzień wakacji. I na nowo się zacznie - wczesne wstawanie, zarwane noce, siedzenie na nudnych wykładach z książką, czerwone oczy jak u królika w czasie sesji. Ale wszystko ma swój urok - życie studenckie też, na które tak teraz się narzeka. Najbardziej docenia się je (i przysługujące zniżki z legitymacją :) dopiero gdy skończy się ten etap. To mój ostatni rok studiów, więc postanowiłam wykorzystać go na maxa. I ostatnie wakacje przed czekającymi mnie wkrótce jedynie 26 dniami wolnego po pójściu do pracy :)
Wypoczęta, z naładowanymi akumulatorkami po bardzo intensywnych wakacjach (wyjazd zagraniczny, góry, morze, wycieczki krajoznawcze po Polsce, wylegiwanie się na kocyku w ogródku i przeczytanie stert książek) wracam na uczelnię i zaczynam z grubej rury :)
Medycyna sądowa.
Pierwszy blok, który mnie czeka. Na dobry początek wejściówka zwalniająca z egzaminu ustnego po uzyskaniu z niej bardzo dobrej oceny. "Już się zaczyna kucie" - pomyślałam... Ale, gdy zagłębiłam się w akty prawne, które nas obowiązują, przeczytałam o sekcjach zwłok i jak się je wykonuje, o oględzinach na miejscu zdarzenia, powoływaniu biegłego przez prokuratora czy sędziego - wpadłam po uszy! Przypomniały mi się stare dobre czasy, gdy oglądałam po nocach z wypiekami na twarzy "Kryminalne zagadki Nowego Yorku", "Las Vegas" czy "Miami" (w ogóle zauważyliście, że każdy z tych seriali był zrealizowany w 1 odcieniu kolorystycznym? Niebieskim, zielonym i żółtym? Ciekawy zabieg reżysera :). Praca lekarza medycyny sądowej może być niezwykle interesująca. Jest on detektywem, który bada kawałek po kawałku, narząd po narządzie denata i szuka przyczyny jego śmierci. Bada okoliczności w jakich doszło do zgonu. Pomoc lekarza tej specjalności może okazać się niezbędna do wsadzenia za kratki sprawcy przestępstwa. Ale nie tylko. Lekarz medycyny sądowej dzięki swej wiedzy i zdobyczom technologii może pomóc w identyfikacji zwłok, rozkawałkowanego ciała czy też jedynie samego znalezionego po latach szkieletu. To zabawne, że na podstawie zębów możemy ocenić wiek, na podstawie długości kości wzrost, a na podstawie budowy miednicy określić płeć.
Ludzie ciało jest jedną wielką zagadką. To jeden z powodów, dla których zdecydowałam się zostać lekarzem, ponieważ człowiek, złożoność jego budowy i wiele nieodkrytych wciąż możliwości naszego mózgu mnie niesamowicie fascynuje.
Można powiedzieć, iż lekarz każdej specjalizacji jest swoistym detektywem, który patrząc na dziwne szlaczki na EKG, czarno-białe plamy na USG czy jakieś wartości liczbowe na wynikach morfologii, szuka przyczyny choroby. Docieka, zagłębia się w temacie. Szuka sprawcy całego zamieszania. Wadliwego mechanizmu, który zaburza homeostazę, w której do tej pory żyliśmy. A gdy znajdzie "winnego" i się go pozbędzie odczuwa się satysfakcję nie do opisania.

Na koniec zachęcam Was do obejrzenia kilku odcinków któregoś z "CSI", gdyż uważam, że ten serial jest naprawdę dobry i mimo trudnego tematu ogląda się go miło. I nie jest tak ciężki jak np. polski serial "Glina", który również opowiada o pracy policji i współpracujących z nimi lekarzy. Dla mnie jednak był zbyt mroczny, chociaż nie mogę zaprzeczyć, że był bardzo dobrze zrealizowany.

                     Od lewej - zielone CSI LA, niebieskie CSI NY, żółte CSI Miami

piątek, 27 września 2013

Wakacyjny klimat

Dzisiaj ponownie kilka zdjec z mojego tegorocznego pobytu nad Baltykiem na ogrzanie przy tej deszczowej jesieni ;)




piątek, 20 września 2013

Niebezpieczny tatuaż

Wakacje - czas beztroski, wylegiwania się na plaży, zabaw do białego rana i szalonych pomysłów. Zdawałoby się, że do nich nie można zaliczyć tatuażu z henny. Prawdziwy - owszem, bo i na całe życie, bo i kłucie igłą, bo i można złapać HIV czy HBV,HCV. Ale henna? Gdzieżby! Skoro zmywa się po tygodniu, wykonują ją młode dziewczyny siedzące na taboretach przy wydmach i nie trzeba chodzić do specjalnego salonu. Kosztuje grosze - od 3 zł za mały rysunek do 20 za większy. Za prawdziwy tatuaż trzeba zapłacić dużo więcej. Same zalety można by pomyśleć.

Nikt nie mówi jednak głośno o szkodliwych substancjach jakie zawarte są w hennie, które stosują owe dziewczyny do wykonywaniu tego typu zmywalnego tatuażu. Hinduski mogą być zaskoczone składem naszej polskiej henny. Ta, którą używają do zdobienia nawet całego ciała fantazyjnymi malunkami jest w 100% naturalna. Jest to proszek otrzymywany z liści rośliny Lawsonia intermis. Pozostałe składniki to sok z cytryny, przyprawy oraz naturalne olejki. "Nasza" - zawiera w swym składzie różne substancje chemiczne, z których najgroźniejszy jest PPD, czyli parafenylenodiamina. Jest to silnie uczulająca substancja.

Artykuł ten pewnie nigdy by nie powstał, gdyby nie fakt, że stałam się sama jedną z ofiar PPD. ofiarą swojej własnej głupoty i nie przestrzegania zasad bezpieczeństwa. Mimo, iż sama słyszałam o przypadkach powakacyjnej walki ze skutkami działania parafenylenodiaminy, to co nas nie dotyczy na ogół mało nas obchodzi. Do czasu.

W czasie tegorocznego pobytu nad naszym morzem postanowiłam "poszaleć" i zafundować sobie mały tatuaż na nadgarstku. Wypytałam dziewczynę, która siedziała koło latarni morskiej czy ta henna jest na pewno bezpieczna i czy nie zdarzają się po niej reakcje uczuleniowe. "Artystka" zapewniła mnie, że stosują najlepszej jakości hennę i nigdy nie miała zażaleń. Ryzyk-fizyk. Usiadłam i po 10 minutach miałam śliczny malunek. Po 15 minutach skorupa mi odpadła i cieszyłam się ślicznym wzorkiem. "Głupota z tym uczuleniem. Zdarza się to w niewielkim odsetku przypadków, a poza tym zapewne u osób z predyspozycją do odczynów alergicznych, a mnie to nie dotyczy" - myślałam zadowolona, gdy już 5 dzień chodziłam z wciąż ślicznym wzorkiem. Schody zaczęły się po powrocie do domu. Po około tygodniu rysunek zaczął schodzić, więc chcąc przedłużyć jego żywotność udałam się do drogerii po hennę do ciała. Postępowałam identycznie jak pani spod latarni morskiej. Dodałam kroplę wody utlenionej, przygotowałam gęstą pastę i  wykałaczką delikatnie poprawiłam wzór. Znowu cieszyłam się ślicznym wzorkiem. Znudził mi się jednak po ok.5 dniach i postanowiłam go zmyć. Mym oczom ukazał się straszny widok! Moja skóra pod wzorkiem była zaczerwieniona, obrzęknięta i pokryta drobnymi krostkami. Byłam przerażona! W sumie nadal jestem, bo dopiero zaczęłam kurację wapnem i maścią sterydową, modląc się, by szpecący wzór wreszcie zniknął i nie pozostawił trwałej blizny (a o takich przypadkach też czytałam!). Dlatego postanowiłam napisać ten post, by przestrzec Was przed szkodliwym użyciem henny z nieznanego źródła! Zawsze patrzcie na skład i uciekajcie przed substancjami z PPD (jest zawarty również w hennie do brwi czy w niektórych farbach do włosów).

Pamiętajcie, że naturalna henna nie wysuszy nam się po 15 minutach (przeczytałam o tym dopiero dzisiaj...), ale po kilku godzinach. A kolor po wyschnięciu powinien być brązowy, nie czarny! Jeśli Wasz tatuaż z henny jest w kolorze czarnym nie ryzykujcie nawet jeśli nie zdążyła u Was wystąpić reakcje alergiczna i go zmyjcie czym prędzej. U mnie pojawiła się po łącznie ok.2 tygodniach.
Czasami po ustąpieniu stanu zapalnego na skórze pozostaje trwałe przebarwienia lub blizna w kształcie wykonanego wzorku. Mam nadzieję, że u mnie skończy się jedynie na rumieniu i tych kilku krostkach i nie będę musiała zasłaniać nadgarstka do końca życia 5 bransoletkami i bluzkami z długim rękawem. Mimo wszystko i tak stał się cud, ponieważ kusił mnie większy malunek w innym miejscu np.na łopatce.

Trzymajcie za mnie kciuki bym wygrała walkę z tym ohydztwem!
Charlotta


Na deser kilka obrazków ku przestrodze!

 
 
www.eastonwest.co.uk

środa, 18 września 2013

Dom czy mieszkanie - oto jest pytanie

Choroba rozkłada mnie coraz bardziej z każdym dniem, a ja mimo, iż rozsądek nakazuje udać się do lekarza po antybiotyk, to odwlekam moment wykonania telefonu do mojego POZ. Gnijąc w łożku z paczką chusteczek higienicznych i czekając do czwartku na nowy odcinek "Miłości na bogato", postanowiłam zrobić w necie research odnośnie zdania internautów na temat wyboru domu czy mieszkania w bloku.

Pytanie to zasiało się w mej głowie nie przypadkowo, ale akurat się tak składa, iż rodzina mojego TŻ (Towarzysz Życia - wciąż używam tego określenia, które kiedyś poznałam na Wizażu :) znalazła ofertę wymiany mieszkania z bloku na dom z dopłatą. Początkowo wydawałoby się, iż jest to bardzo lukratywna transakcja. Ale czyżby?

18 lat mieszkałam w domku jednorodzinnym. Następnie przeprowadziłam się do innego miasta na studia i tam zamieszkałam w bloku. Można powiedzieć, że mam dzięki temu jakieś porównanie. Możliwe, że jestem jeszcze zbyt młoda i niedoświadczona, ale gdybym na chwilę obecną miała podjąć decyzję gdzie wolałabym zamieszkać - wybrałabym blok. Może nie ten z czasów PRL-u, w którym akurat teraz mieszkam, ale bardziej nowoczesny apartamentowiec z ochroniarzem i parkingiem podziemnym. W większych miastach powstaje coraz więcej tego typu zabudowań.

To teraz po kolei. Postaram się podsumować zalety i wady zarówno mieszkania w bloku jak i we własnym domku.

DOM:

Zalety:
  • nie słyszymy rozmów sąsiadów (żeby tylko rozmów :) ) przez cienkie jak pergamin ściany
  • nie musimy zwracać uwagi na sądną godzinę 22, tylko grać na gitarze do upadłego
  • możemy ćwiczyć razem z Ewą Chodakowską bez obawy, że po naszych podskokach przy Turbo Spalaniu odpadnie sufit sąsiadów
  • dom to inwestycja, nasze drugie dziecko, w które pakujemy zarobione pieniądze i coraz bardziej dopieszczamy, bo nigdy nie będzie wykończony na tip-top i cieszymy się ze zmian
  • domy zazwyczaj są na obrzeżach miasta, także wychodząc z domu mamy widok na pola, lasy, łąki, a nie na zakorkowane ulice, słuchamy śpiewu ptaków, a nie klaksonów aut
  • w mieszkaniu nasz owczarek niemiecki Tofik czy labrador Kluska męczą się niemiłosiernie, a mieszkając w domku mogą się wyhasać w naszym ogródku
  • dom ma większy metraż, możemy więc gromadzić więcej rzeczy. Piwnica w bloku jest jednak ograniczonej wielkości :)
  • wracając z pracy można odstresować się pieląc w ogródku, kosząc trawę, sadząc nowe odmiany kwiatów
  • wychodząc z domu nie musimy iść do warzywniaka po marchewkę z wątpliwego źródła (czy na pewno eko?), tylko kierujemy się do naszego małego ogródka i wykopujemy własną marchewką, którą posialiśmy
  • mamy satysfakcję, że takiemu mieszczuchowi jak my udało się wyhodować własną marchewkę :)
  • w piękny letni dzień nie musimy pakować się do auta i jechać nad pobliskie jezioro, by się popalać lub narażać na widok sąsiadów, leżąc topless na balkonie, ale wychodzimy do naszego ogródka, rozkładamy kocyk, bierzemy książkę i zapominamy o całym świcie
  • grill - to główny argument, który do mnie przemawia. Oczywiście wiadomo, iż na balkonie w bloku nie można smażyć kiełbasek czy szaszłyków, gdyż jest to zabronione, a tutaj - wolność Tomku w swoim domku
Wady:
  • koszty koszty koszty - to chyba główny argument. Nie mówię jedynie o koszcie wybudowania od podstaw domu czy kupienia gotowego, gdyż w dzisiejszych czasach ceny niewiele się różnią z kupieniem dużego metrażu w bloku. Mówię o kosztach utrzymania potem tego domu. Ogrzewanie, woda, prąd, opróżnianie szamba, remonty itd. Wiadomo, że w bloku również płacimy za nasze mieszkanie, ale w rocznych rozrachunku wychodzi tam jednak taniej. Dom to studnia bez dna. Możemy cieszyć się jak dzieci z nowo zamontowanych okien czy podświetlanych schodów, ale gdy spojrzymy na rachunek jak wystawi nam wykonawca to mina nam zrzednie.
  • domy są zazwyczaj na obrzeżach miasta - dłużej trwa dojazd do pracy, do teatru, do kina, nawet dojazd karetki w razie zawału trwa dłużej niż mieszkając w ścisłym centrum. Zazwyczaj jest gorsze połączenie komunikacyjne, co niesie za sobą wymóg zakupu auta. Zaś zimą, gdy padnie akumulator lub nie dojedzie na naszą boczną uliczkę spychacz, możemy od razu zadzwonić do pracy, że przyjedziemy grubo spóźnieni lub w ogóle nie dotrzemy tego dnia.
  • dom nie jest dla leniuszków! Żeby nam wyrosła ta marchewka (patrz punkt "Zalety") musimy skopać ogródek, zasiać, pielić, nawozić, dbać. Żeby nasz ogródek nie stał się gąszczem jak z zaniedbanego Tajemniczego Ogródku musimy kosić regularnie trawę, pielęgnować. Wiadomo potem będziemy mogli się ślicznymi widokami, gdy wyjdziemy przed dom, ale musimy na to zapracować. Nie ma nic za darmo. Osoby pracujące na kilka etatów, wracające padnięte do domu po dyżurze będą wolały położyć się na kanapie prze telewizorem i włączyć jakiś głupi serial, niż zasuwać do ogródka i wyrywać chwasty.
  • jak już pisałam domy są zazwyczaj na obrzeżach, stanowi to zachętę dla złodziei. W mieszkaniach w bloku nie zdarzają się aż tak często włamania, kradzieże czy morderstwa właścicieli jak w domu. Poza tym dom ma większy metraż do gromadzenia wartościowych rzeczy, więc złodziej lepiej się obłupi okradając 250-metrowy dom niż 70m2 w bloku.
  • odśnieżanie - w bloku robią to za nas
  • chcąc oszczędzić na gazie, który jest piekielnie drogi, idziemy do pieca, sięgamy po węgiel i nim palimy. Wracamy umorusani, zmęczeni, a w mieszkaniu jak było zimno tak jest dalej, bo duże pomieszczenia ciężej ogrzać
  • coś się psuje - dzwonimy po majstra. I tu wracamy do punktu numer 1 - koszta koszta koszta
MIESZKANIE W BLOKU:

Zalety:
        w sumie możemy napisać zaprzeczenie wszystkich wad domków, czyli:
  • koszt utrzymania mieszkania suma summarum jest mniejszy
  • mieszkamy zazwyczaj w większym centrum niż gdybyśmy wiedli byt w domu. Nie musimy mieć auta, możemy poruszać się tramwajami czy autobusami. Nie musimy martwić się, że nie dojedziemy do pracy na czas, bo gdy auto nam nie odpali zimą, możemy dojechać autobusem lub nawet złapać taksówkę i zapłacić za nią i tak mniej niż jadąc z drugiego końca miasta z osiedla domków jednorodzinnych. Mamy bliżej do centrów handlowych, do kina, teatru, nie musimy iść pół godziny do najbliższego sklepu spożywczego po bułki rano na śniadanie, tylko wyskakujemy z klatki i biegniemy 100m do piekarni w pobliżu.
  • odśnieża za Ciebie ktoś inny :)
  • mieszkanie w bloku jest dla leniuszków lub zapracowanych osób. Można je porównać do kota, a dom do psa. Kot chodzi własnymi ścieżkami, dajesz mu tylko jeść, nie przeszkadza, nie musisz wychodzić z nim na spacery, mniej je niż dog niemiecki czy bernardyn, więc nie tracisz tyle kasy na karmę dla niego, a kiedy masz chwilę wolnego to bierzesz na kolana i miziasz za uszkiem, a on słodko grucha. Tak samo mieszkanie w bloku - nie dość, że mniej kosztowne jest jego utrzymanie, to jeszcze jest jeszcze mniej kłopotliwe w utrzymaniu. Płacisz rachunki i nic więcej Cię nie obchodzi. Nie musisz martwić się nie skoszoną trawą, że farba odpada z rynny, że dach przecieka. O dom musisz bardziej się troszczyć. Ale gdy znajdziesz chwilę wolnego to i mieszkaniem w bloku możesz się zająć - pomalować pokój na inny kolor, pozmieniać szafki w garderobie - pierdółki, ale również cieszą nasze oko.
  • złodzieje rzadziej mają chrapkę na mieszkanie w bloku niż na dom. Wiedzą, że znajdą tam mniej cennym rzeczy, że krzyk właściciela będzie słychać aż w klatce obok. Chociaż i od tej zasady są odstępstwa, dlatego nie uogólniam. Aż tak bardzo nie orientuję się w półświatku przestępczym, więc piszę jedynie moje subiektywne odczucia.
  • odgórnie włączają nam ogrzewanie i nie musimy martwić się paleniem, tylko podkręcamy kaloryfer na 5, a mając mniejsze mieszkanie od razu robi się szybciej cieplej i przytulniej.        Z 1 strony może być to wada odgórnego terminu włączenia ogrzewania np. gdy w sierpniu spadnie śnieg, a temperatura spadnie do -5C (po tym jak na Wielkanoc mieliśmy zimę, wierzę, że wszystko może się zdarzyć!) to będziemy siedzieć w 5 swetrach i puchowej kurtce na kanapie z włączoną małą farelką. Ale może też być inaczej! W moim bloku ciepło jest podawane cały rok, gdy temperatura na zewnątrz spadnie do określonej wartości.
  • coś się psuje - idziemy do spółdzielni, zgłaszamy im to i mamy naprawę za free, bo przecież za coś płacimy co miesiąc
  • musimy mieć czas, by pielić tę marchewkę, pielęgnować kwiatki, a dla niektórych podlanie kaktusów na parapecie graniczy z cudem
Wady:

  • w bloku ciężko trzymać dobermana lub innego dużego psa - oprócz bycia obciążonym spacerami z nim 3 razy dziennie, to jesteśmy narażeni na nieprzyjemności i skargi ze strony sąsiadów po nocnej arii naszego ulubieńca
  • grilla na balkonie nie zrobimy :(
  • jeśli ktoś z nas nie ma natury ekshibicjonistycznej, to ciężko będzie mu opalać się na balkonie, będąc narażonym na podglądanie 13-letniego sąsiada z balkonu obok
  • nie możemy pójść do ogrodu po nasze malinki czy truskawki, tylko kupujemy je w supermarkecie sprowadzane z Hiszpanii (Bóg wie ile czasu tam spędziły i ile zastrzyków przyjęły, by tak dorodnie wyglądać)
  • wychodzimy na balkon i (tu różne warianty): wdychamy "świeży" zapach spalin samochodowych, patrzymy na zakorkowane miasto i zestresowanych ludzi w swoich małych autkach lub najgorsza wersja - widzimy ważącą 150 kg 80-letnią sąsiadkę opalającą się topless na balkonie obok
  • mieszkanie w bloku ma swoje ograniczone wymiary i małą piwnicę - jesteśmy przez to zmuszeni to rezygnacji z naszego nawyku chomikowania rzeczy, gdyż w przeciwnym razie albo my udusimy się pod stertą niepotrzebnych przedmiotów albo to sąsiedzi pod nami zginą, gdy zawali się na nich podłoga
  • nie możemy robić pajacyków z Ewą Chodakowską, bo sąsiedzi złożą skargę, że im tynk odpada ze ścian
  • po godzinie 22 cicho sza... Wyrzucamy gości z chaty, nie włączamy Metalliki na full, nie gramy na skrzypcach. Po prostu wyrywamy wtedy swoje struny głosowe i instalujemy się ponownie dopiero rano
  • nie możemy krzyczeć, śpiewać, wyć razem z naszym Tofikiem czy Kluską, a mieszkając w domu mamy pewność, że nikt nas nie usłyszy (poza pozostałymi mieszkańcami naszej willi, którzy mogą uznać nas za niepoczytalnych i zadzwonić pod 997)

Podsumowując:
zarówno dom jak i mieszkanie mają swoje wady i zalety. Jednak ja bym wybrała na razie mieszkanie. Mam świadomość, że w przyszłości sporą część swojego czasu będę spędzała w szpitalu czy w przychodni, brała dyżury czy dorabiała na wizytach prywatnych. Wracając do mojego m, nie będę miała siły na zabawę w perfekcyjną panią domu i szczepienie drzewek.  I tak wystarczy, że ugotuję coś jadalnego i posprzątam moje 70-80m2. Może i na dom przyjdzie czas w moich planach, ale myślę, że wtedy będę już stateczną lekarką ze stabilną pozycją zawodową, która nie będzie musiała brać kredytu na 150 lat. Pytanie tylko czy wtedy będzie opłacało mi się na starość przenosić do domu czy nie lepiej moje ciężko zarobione za młodu pieniądze przeznaczyć na mieszkania dla moich pociech, które w przyszłości planuję. Czas pokaże :) Może gdy znajdę pracę i przeglądając Gratkę trafię na wyrąbistą chatę za małe pieniądze to się skuszę. Nie wszystko można zaplanować. Na razie moim celem jest znalezienie pracy jak skończę studia, by mieć za co realizować moje marzenia o własnej garderobie (lepszej oczywiście niż u Carrie!) :)

Przesyłam chorobowe buziaki (na szczęście te wirtualne nie zarażają :)

Charlotta

wtorek, 17 września 2013

Wspomnienia z wakacji

 Na zewnątrz zimno, deszczowo, jesiennie. Podczas kurowania się z przeziębienia postanowiłam przejrzeć foldery ze zdjęciami z tegorocznych wakacji i podzielić się kilkoma fotkami z Wami.


środa, 11 września 2013

Miłość na bogato

                                                                                                          źródło: www.viva-tv.pl


Obejrzałam wczoraj 1 odcinek nowego serialu na Vivie "Miłość na bogato".

O co w nim chodzi w skrócie - Justyna, dziewczyna z małej miejscowości przyjeżdża do metropolii, jaką jest Warszawa (i w której "wszystko jest takie duże" - cytat z serialu). Pomocną dłoń wyciąga do niej jej kuzynka Marcela (w tej roli jakże wszystkim znana modelka z ostatniej edycji "Top Model"), która oferuje jej wspólne mieszkanie. Justyna poznaje przyjaciół Marceli - tytułowych "bogatych".

Na wszystkich portalach ludzie nie pozostawili suchej nitki na tym serialu. Postanowiłam sama go wreszcie obejrzeć i wyrobić własną opinię. Muszę przyznać, że wcale nie zmarnowałam 20 minut swojego życia jak to niektóry pisali na forach. Ba, wręcz uważam, że spędziłam świetnie czas! Śmiałam się przez połowę serialu, załamywałam drewnianą grą aktorską i mistrzowskimi dialogami. Moim hitem jest "Zostałam twarzą rajstop" i wypowiedziane z uczuciem jak do ukochanego "Bardzo lubię jabłka". Uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy na samo wspomnienie serialu. I może o to chodziło twórcom - przedstawić parodię osób zachłyśniętych Warszawą, modelek, które mają plastikowe mózgi, aktorów z aparycją gorszą niż bohaterowie "Trudnych spraw". Jeśli tak, to super! Ale, jeśli całe to przedsięwzięcie było na serio i miał to być serial na miarę "Gossip girl" to klękajcie narody! Wierzę, że serial zostanie zdjęty z anteny po pierwszym nakręconym sezonie, więc "gwiazdki" grające w nim powinny korzystać ze swoich 5 minut sławy i ściągać tyle kasy ile się da, bo nie sądzę, aby dostały rolę potem w czymś innym. Chociaż sprawa może zakończyć się diametralnie inaczej i to coś będzie dalej nagrywane w przyszłości, ponieważ niektórzy (w tym i ja zapewne) obejrzą kolejny odcinek i kolejny, aby poprawić sobie humor głupotą innych po ciężkim dniu :)
Na koniec dodam ciekawostkę, o której może nie wszyscy wiedzą, że tajemniczym głosem na miarę Plotkary jest jedna z najbardziej znanych blogerek. Zabawny jest fakt, iż serial totalnie wyśmiała na swoim profilu na Instagramie jej przyjaciółka, inna blogerka. Cóż, widać liczy się show-biznes, a nie poczucie dobrego smaku i wybieranie kampanii, które nie zaszkodzą wizerunkowi. Może w przyszłości ktoś napisze scenariusz na kontynuację serialu, ale tym razem o modelce, która została twarzą papieru toaletowego :) Będę czekać z niecierpliwością.

Pozdrawiam,
Charlotta